piątek, 29 lipca 2011

Ujarzmić potwora - o bohaterach Johna Cassavetesa na przykładzie Kobiety pod presją


Poniższa próba analizy jednego z najciekawszych filmów Cassavetesa to pierwszy występ gościnny na blogu. Autorem tekstu jest Gabriel Gera, student Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej na katowickim Wydziale Radia i Telewizji. Kiedyś o kinie pisał często, teraz już rzadko, ale obiecuje poprawę. Wierzby szumią, że to nieostatni jego tekst napisany dla Kinomisji.


Kobieta będąca w stanie rozstroju nerwowego wchodzi na kanapę i zaczyna odgrywać „jezioro łabędzie". Jej mąż, twardo stąpający po ziemi człowiek pracy, stara się ją sprowadzić do „normalności": zadaje cios w twarz. Żona upada na podłogę, co widzą ich dzieci. Gdy ojciec próbuje je zaciągnąć do sypialni, by zaoszczędzić im przykrego widoku, buntują się. Wymykają mu się z rąk i wracają do matki, chcą ją chronić. Ale przed czym? W ciągu jednej chwili mężczyzna z nerwowego despoty zamienia się w kochającego męża i ojca. Niespodziewanie razem z żoną kładzie dzieci do snu. Wreszcie, wyraźnie poruszony całą sytuacją,  wyznaje swoją definicję udanego małżeństwa: „Posprzątajmy ten burdel."

poniedziałek, 25 lipca 2011

Galeryja #7: Spaghetti westerny


Kiedyś napisałem tzw. którą historię spaghetti westernu i od dawna planuję tekst ten rozbudować i tu wrzucić. Ale ciągle jakoś mi to nie wychodzi. Trochę jako zapowiedź, a trochę jako auto-motywację, wrzucam galerię posterów reklamujących makaroniarskie westerny. Część pozycji nieznanych, a część sztandarowych (ale pominąłem najbardziej znane obrazki - Dobry, zły i brzydki, Pewnego razu na Dzikim Zachodzie). Kliknij na dany plakat, by zobaczyć go w większym rozmiarze.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Małe kino #6: Próba mikrofonu (reż. Marcel Łoziński, 1980)



"(...) W sytuację, jak z socrealistycznego produkcyjniaka, Łoziński wpisał refleksję o sobie, swoim medium, o zawodzie dokumentalisty i o doświadczeniu lat 70. Filmowcom mogło się wydawać, że swoimi filmami wpływają na świadomość zarówno robotników, jak rządzących. Czy było to myślenie naiwne? Wydawałoby się, że tak, ale życie dopisało Próbie mikrofonu ciekawy epilog. Jego bohater (...) został wyrzucony z pracy. Jednocześnie Łoziński został usunięty z wytwórni - co prawda na krótko, bo powstała Solidarność. Bohater filmu trafił wtedy do polskiego radia, rzucił legitymację partyjną, w stanie wojennym był internowany. 'Film odmienił jego życie' - opowiada z satysfakcją Łoziński."

Tadeusz Sobolewski, z książeczki dołączonej do kolekcji filmów Łozińskiego wydanej w serii Polska Szkoła Dokumentu. Za niespełna 37 zł kupić ją można na przykład tutaj. Bardzo polecam.

sobota, 16 lipca 2011

Każdy może mieć swojego Nietoperka

City of Scars

"(...) Filmy fanowskie cechują się oczywiście niskim, czasem zerowym budżetem, oraz brakiem udziału profesjonalnych filmowców uczestniczących w ich realizacji. A przynajmniej z reguły. Niestety spora ilość amatorskich twórców stawia na efektowność, która poprzez niedobór środków obraca się przeciwko nim, czyniąc z ich obrazów zwykłą błazenadę. Także same scenariusze mają często niewiele do zaoferowania, kopiując przeważnie te same wzorce, w kółko przetwarzając nieświeże już historie. Innymi słowy: nietoperkowe kino fanów jest okropnie tendencyjne. Ale na szczęście nie zawsze. Przecież uniwersum Batmana to bogaty świat. Można zaglądać do przeróżnych jego zakamarków i niektórzy słusznie podążają tym tropem. Do tego sam bohater nie jest żadnym Supermanem czy herosem ze stajni Marvela. Jego dekadenckie Gotham wzorowane jest na deszczowych miastach znanych z kina noir, które wypełniają wprawdzie przestępcy upiorni i groteskowi, ale nie zawsze przecież obdarzeni jakimiś szczególnymi super-mocami. Problem z widowiskowością można więc też odhaczyć. Wystarczy chcieć. (...)"

Cały artykuł na temat fanfilmów poświęconych przygodom Mrocznego Rycerza przeczytać można na łamach komiksowego magazynu Kolorowe Zeszyty. O tutaj.

czwartek, 14 lipca 2011

I Saw The Devil (reż. Ji-woon Kim, 2010)


Jak wiadomo, zemsta to jeden z najbardziej eksploatowanych tematów w historii kina. Ciężko już powiedzieć o nim coś nowego, ciężko nakręcić tyczący się go film w sposób taki, by nie trącił myszką. A jednak Ji-woon Kimowi udało się to. Mimo, iż jego najnowszy obraz opiera się także na dosyć standardowych zagrywkach, zgrabnie udaje mu się uniknąć wtórności charakteryzującej obecnie kino zemsty. Łączy to, czego łączyć raczej nie wypadało, przy okazji dodając kilka nowych chwytów. Nie sili się przy tym na oryginalność, ale jej niedomiar nie jest tu wcale istotny. Kim klei ze sobą wybrane cechy tak skrajnie różnych obrazów jak Pan Zemsta i Kill Bill, jednocześnie utrzymując do nich odpowiedni dystans. Jest jak doktor Frankenstein, ale nie typowy - postmodernistyczny, bo żaden z elementów jego potworka nie odstaje od reszty, podkreślając swoje pochodzenie. Reżyser (i scenarzysta w jednym) zachowuje się tak, jakby absolutnie wszystko, na czym bazuje, wymyślił sam. I robi to bardzo przekonująco.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Fragment: Ga, Ga. Chwała bohaterom



Mocna scena z ostatniej części tetralogii Piotra Szulkina. Świetna satyra w konwencji sci-fi. Orwell byłby dumny, Burgess zresztą też. O fabule nie piszę, bo chyba lepiej nic nie wiedzieć przed seansem. Ale powyższy fragment na pewno nie zaszkodzi.

czwartek, 7 lipca 2011

Inferno (reż. Dario Argento, 1980)


Nie żadna Suspiria, nie żadna Głęboka czerwień, ale właśnie Inferno jest pierwszym filmem Argento, jaki mi się naprawdę bardzo spodobał (choć na plus były też Ptak o kryształowym upierzeniu i autoironiczne Ciemności). Jeszcze niedawno postrzegałem go jako jednego z najbardziej przereklamowanych artystów kina gatunkowego. Reżysera, który potrafi wykreować kapitalny nastrój i pięknie nakręcić najgorsze sceny grozy/mordu, po to tylko, by zaraz zepsuć to zbyt dużą dawką kiczu i tendencyjnie skonstruowaną fabułą, której motorem napędowym zwykle jest przekombinowana intryga. Rodem z telenoweli. No dobra, do pewnego stopnia dalej go tak postrzegam. Ale już tylko do pewnego stopnia.

poniedziałek, 4 lipca 2011

W pigułce #1: Mario Bava

z Jacqueline Pierreux na planie Kropli wody

Ojciec kina giallo, twórca wpływowych horrorów gotyckich i pierwszego w historii quasi-slashera. Miał niewątpliwy talent w straszeniu widzów, gdyż - jak twierdził - na co dzień był tchórzem bojącym się niemal wszystkiego. Przy okazji był człowiekiem ciepłym i sympatycznym, podchodzącym do własnej twórczości z dużym dystansem. Uważał, że dobre filmy mogą powstać wyłącznie wtedy, gdy ich twórcy do realizacji bardzo się przygotują, a podczas kręcenia ściśle trzymać się będą wcześniejszych założeń. I świadomie nie przestrzegał tego, będąc wielkim miłośnikiem improwizacji. Ale, jak podkreślał, nie zależało mu na sukcesach - ważne, by móc ciągle kręcić. Pod koniec życia miał z przekąsem stwierdzić: "In my entire career, I made only big bullshits, no doubt about that."